Choć nie należę do miłośników kryminałów Marka Krajewskiego, zawsze z wielką przyjemnością słucham jego wypowiedzi. Po pierwsze dlatego, że ma dar opowiadania i po prostu świetnie się go słucha, po drugie dlatego, że używa pięknej polszczyzny. Pod tym względem przypomina mi innego wrocławianina, prof. Jana Miodka.
Mając na uwadze powyższe, z wielką radością wybrałem się w zeszłą sobotę (16.09) do Klubu Proza na spotkanie z panem Markiem w ramach cyklu „Literatura pod napięciem”. Pretekstem do rozmowy była premiera najnowszej książki Mock. Ludzkie zoo, ale po spotkaniu prowadzonym przez wieloletnią redaktorkę kryminałów Krajewskiego, Karolinę Macios, obiecywałem sobie znacznie więcej niż tylko rozmowę o samej książce.
Najważniejszy jest pomysł
Tak jak liczyłem, rozmowa szybko zeszła na tematy tak zwanej kuchni pisarskiej. Już pierwsze pytanie pani Karoliny, jak wygląda proces powstawania, kiedy i jak pojawia się pomysł na intrygę, pozwoliło Markowi Krajewskiemu rozwinąć oratorskie skrzydła i zrobić podsumowanie dwudziestu lat pracy pisarskiej. Co nie jest zaskoczeniem, najważniejszy jest pomysł, czyli dominanta. W kryminale, jak stwierdził pan Marek, jest to banalnie proste, gdyż sprowadza się zawsze do trzech pytań: kto, kogo i dlaczego zabił. Następne zadanie jest o wiele trudniejsze i jest to przygotowanie planu, drabinki scenariuszowej, obudowanie intrygi scenami. Okazuje się, że pomysł na pierwszą książkę (i w zamyśle autora jedyną) o przygodach mieszkającego w Breslau policjanta, Eberharda Mocka, przyszedł Krajewskiemu do głowy w bibliotece, podczas katalogowania łacińskich ksiąg. Pisarz, z wykształcenia filolog klasyczny, pracował wtedy na Uniwersytecie Wrocławskim i tylko marzył o pisaniu książek. Najlepiej horrorów. W pięć godzin powstał pomysł na książkę Śmierć w Breslau, ale upłynąć musiało jeszcze pięć lat do momentu jej napisania i wydania.
Przy pierwszych książkach Krajewski pracował w ten sposób, że w ciągu roku akademickiego układał sobie plan powieści, a podczas wakacji pisał książkę. „Ukończone” dzieło drukował w kilku egzemplarzach, zapraszał na kolację kolegów z instytutu, o umyśle wyostrzonym gramatyką klasyczną, a następnie odbywało się czytanie do rana i jak sam autor to określił, była krwawa łaźnia, czyli wyszukiwanie luk, nieścisłości i błędów. Potem następował czas poprawek i maszynopis trafiał do wydawcy. Metoda ulegała modyfikacjom i w późniejszym okresie koledzy przychodzili już na czytanie planu. Obecnie rolę kolegów spełnia redaktor Karolina Macios.
Czytelnik czuwa
Kolejne pytania dotyczyły już najnowszej książki oraz tego, z jakimi problemami spotyka się pisarz przy pisaniu serii. Padł nawet zarzut od redaktorki, że w ostatnich książkach Krajewskiego za mało jest krwi, za mało osób ginie. Ze stoickim spokojem autor wyjaśnił, że o ile kiedyś lubował się w opisywaniu makabrycznie okaleczonych zwłok, gdyż kryminał musi być teatrem śmierci, o tyle teraz złagodniał na starość i nie czuje już takiej potrzeby. Pani Karolina przytoczyła tutaj anegdotę, jak zadzwoniła kiedyś do Marka Krajewskiego, informując go z przejęciem, że zamordowano jej sąsiada mieszkającego piętro niżej. Na co Krajewski: tak? I co w tym było niezwykłego? Jeśli chodzi o pisanie serii, bardzo ciekawa była opowieść, jak trzeba uważać na szczegóły i chronologię zdarzeń. Autor zdradził, że wydawnictwo ma kontakt z czytelniczką, która zna powieści Krajewskiego niemalże na pamięć i potrafi wyłapywać wszelkie niepasujące do siebie elementy.
Ciekawy był także wątek dotyczący weryfikowania drugiego planu w powieściach dziejących się w przeszłości – topografii miasta, całego aspektu technicznego, dostępnych urządzeń i wynalazków. Wymaga to sporej dozy cierpliwości przy przeglądaniu dokumentacji, poszukiwaniu specjalistów lub po prostu omijania niepewnych tematów. Tak stało się przy pisaniu książki Mock. Ludzkie zoo, w której pojawić się miały zdjęcia ruszających się postaci wykonane w ciemnym pomieszczeniu. Zamiast szukać konsultanta znającego się na technice fotografii z początku XX wieku, pisarz zrezygnował z tego wątku.
Niewolnik planu
Interesującą częścią spotkania były pytania od publiczności, która szczelnie wypełniła Prozę. Na pytanie, jak wygląda zwykły dzień pracy pisarza, dowiedzieliśmy się, że Marek Krajewski jest człowiekiem bardzo skrupulatnym, pedantycznym i poukładanym. Jak sam o sobie powiedział, jest niewolnikiem planu nie tylko w swoich powieściach. Dzień rozpoczyna o godzinie 5.30. Ok. 6.30 wychodzi na spacer z psem, po powrocie je śniadanie, obowiązkowo jajeczne. Następnie udaje się do biura, gdzie pracuje nad książką dokładnie 3 godziny i 30 minut. Jeśli przekroczy ten czas, odejmuje sobie z następnego dnia. Wraca do domu, je obiad i przez 2 godziny 14 minut czyta pisarzy starożytnych w oryginale. Godzinę i 18 minut przeznacza na doskonalenie angielskiego, a potem już prowadzi życie zwykłego, przeciętnego inteligenta. Na pytanie, czy ta pedantyczność przekłada się na kontakty ze znajomymi, z typową dla siebie swadą odpowiedział: bardzo chwalą moją punktualność.
Jescze 9 lat, a potem…
Ostatnim poruszonym tematem była książka, nad którą Krajewski teraz pracuje. Będzie to kolejny tom przygód Mocka, ale tym razem, Mocka studenta. Pan Marek uchylił też rąbka tajemnicy i zdradził plany na dalszą przyszłość. Nie zamierza już wprowadzać do swojej twórczości nowego bohatera. Ograniczy się do Mocka oraz Popielskiego. Do sześćdziesiątych urodzin, czyli jeszcze przez dziewięć lat, będzie co roku pojawiać się jedna książka. A potem… i tu Marek Krajewski bardzo się ożywił… potem będę pisał książki historyczne, osadzone w starożytnym Rzymie, opisujące moje kochane legiony. Oczywiście z wątkiem kryminalnym.
Marek Krajewski, wrocławianin, autor kryminałów. Laureat Paszportu Polityki i Nagrody Wielkiego Kalibru. Napisał cykl kryminałów o Eberhardzie Mocku, których akcja dzieje się w Breslau oraz cykl o Edwardzie Popielskim, komisarzu z Lwowa. Jako współautor, wraz z Mariuszem Czubajem, napisał dwa kryminały o Jarosławie Paterze, a z doktorem Jerzym Kaweckim, patologiem sądowym, książkę Umarli mają głos.