Obecnie mamy w Polsce całą masę festiwali literackich. W wielu miastach, szczególnie w wakacje, organizowane są wartościowe imprezy dla fanów literatury. We Wrocławiu mieliśmy niedawno Miesiąc Spotkań Autorskich, Międzynarodowy Festiwal Kryminału, w Nowej Rudzie – Góry Literatury. Festiwal Stolica Języka Polskiego na początku sierpnia odbył się w Szczebrzeszynie, od 17 do 20 sierpnia trwał Literacki Sopot. Ba! Nawet w tym samym czasie co MiedziankaFest, czyli 25-27 sierpnia, odbywał się Festiwal Non-Fiction w Krakowie. W każdej chwili zapotrzebowania na tego typu aktywność książkożerca znajdzie coś dla siebie. Mogłoby się więc wydawać, że kolejny festiwal w kalendarzu, a w dodatku w sierpniowym terminie, i to w mieście, którego nie ma :-), „znikniętym” gdzieś na południu Polski, w zachodnich Sudetach, to już przesada. Bynajmniej! Nie w sytuacji, gdy: (1) rzecz odbywać ma się w miejscu o tak niesamowitej historii i topografii; (2) tematem jest reportaż i literatura faktu; (3) zaproszeni goście to Jacek Hugo-Bader, Iza Klementowska, Cezary Łazarewicz, Włodzimierz Nowak, Mariusz Szczygieł czy Ewa Winnicka; (4) propagatorem całej idei jest Filip Springer – jeden z najchętniej czytanych współczesnych polskich reportażystów, finalista wielu prestiżowych nagród literackich, autor książki Miedzianka. Historia znikania; (5) a organizatorami i sponsorami – wydawcy, którzy głęboko wierzą w reportaż, czyli Dowody na Istnienie, Wydawnictwo Czarne, Znak i Agora. Te wszystkie elementy sprawiły, że festiwal MiedziankaFest już na starcie skazany był na sukces.
Wśród moich najbliższych znajomych, mocno związanych z produkcją, projektowaniem, tworzeniem książek, krąży taki suchar, że książki się robi, a nie czyta, a tym bardziej jeździ o nich słuchać ;-). Nie jest to oczywiście oznaka bojkotu czytelnictwa, lecz raczej branżowe określenie notorycznego braku czasu, który i mnie dotyka. Ubolewam nad tym, że nie mogę brać udziału we wszystkich wydarzeniach, w których bym chciał. Bardzo się więc cieszę, że tym razem mogłem wygospodarować trzy dni pod koniec sierpnia i stać się częścią historii odżywania Miedzianki. Zapraszam do obejrzenia fotorelacji.
Kupferberg, Miedziana Góra, Miedzianka
Miedzianka to miejscowość z górniczą przeszłością położona na terenie Rudawskiego Parku Krajobrazowego. Z niej rozpościera się wspaniały widok na Rudawy Janowickie oraz Karkonosze. Cichy i malowniczy przysiółek z zaledwie kilkoma budynkami wzdłuż głównej drogi. Przejeżdżając przez nią, niewiele osób zdaje sobie sprawę, że to miejsce przed laty było domem dla kilku tysięcy ludzi. Co się zatem stało? Chcących zgłębić wiedzę na temat jej losów gorąco odsyłam do wspomnianej już książki Filipa Springera Miedzianka. Historia znikania. Z niej dowiecie się, jak to możliwe, że dobrze prosperujące, samowystarczalne, średniej wielkości miasteczko z wielowiekową historią, z własnym rynkiem, dwoma kościołami, browarem, stacją benzynową, którego przez stulecia nie zniszczyły żadne wojny, zniknęło z powierzchni Ziemi w latach 60. Dodatkową zachętą do tego może być też ten film, w którym Filip Springer w miejscach opisanych w książce opowiada Michałowi Nogasiowi o tym, jak Miedzianka znikała.
Pamiętam, że moją pierwszą myślą po tej fascynującej lekturze było to, że takie swoiste drzewo genealogiczne miejsca, niezależnie od tego, czy jego historia jest równie niebywała, czy zwyczajnie pospolita, należy się każdej, a szczególnie dolnośląskiej, miejscowości. Myślę, że poznanie losów ludzi wcześniej zamieszkujących tereny, które obecnie są naszą przestrzenią do życia czy z jakichś powodów chętnie do nich wracamy, pozwala dużo bardziej wniknąć w te obszary, związać się bardziej emocjonalnie, zrozumieć topografię, poznać jego sekrety, porównać, jak obecne życie różni się od tego sprzed lat. A może różni się tylko nieznacznie? Takie miejsce nie jest już wtedy jednym z wielu, staje się szczególne, zaczynamy je szanować i pielęgnować jego historię.
Przyznam, że tego typu niesamowite, wręcz duchowe doznania towarzyszyły mi podczas spacerów po dawnym Kupferbergu. Na każdym kroku można znaleźć ślady jego dematerializacji. Należy jednak przestrzec przed samotnymi wędrówkami po okolicy bez dokładnej znajomości terenu. Wciąż bowiem można się natknąć na zakamuflowane roślinnością, głębokie na kilka metrów dziury w ziemi, stare piwnice, wystające fragmenty murów. Miedziana Góra – wzniesienie, które dźwiga na swoich plecach, co prawda dużo lżejszą niż przed laty, miejscowość – podziurawione jest wciąż przez górnicze korytarze jak szwajcarski ser, a drewniany szalunek w starych sztolniach nie wytrzymuje próby czasu i zamienia się w próchno.
Po niewątpliwym sukcesie debiutanckiej książki Filipa lokalne władze zadecydowały o ustawieniu w różnych punktach Miedzianki tablic informacyjnych ze starymi zdjęciami, na których możemy zobaczyć, jak dany fragment miasteczka wyglądał za czasów jego świetności. Obecnie wygląda to tak.
Śladami znikania
Jak na prawdziwe święto przystało, nie mogło się obejść bez procesji :-). Oprócz spotkań autorskich, o których za chwilę, mieliśmy okazję wziąć udział w wyjątkowych spacerach po Miedziance. Odbywały się one zarówno w Sobotę, jak i Niedzielę, więc każdy mógł odbyć tę krótką podróż w czasie. Uzbrojony w megafon Filip Springer oprowadzał wycieczki, czytając wybrane fragmenty książki w miejscach, których dotyczyły. Zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie. Mogłem skonfrontować ze sobą moje wyobrażenie o miejscu akcji, powstałe w trakcie czytania, z jego faktyczną, rzeczywistą postacią. Co prawda Sudety towarzyszą mi od dziecka, więc w ogólnym zarysie krajobrazu nie było tu wielkich rozbieżności, ale już przywołanie sobie topografii miasta wymagało wysiłku. Na miejscu jednak, przymykając oczy, chłonąc raz jeszcze wersy książki, można było uruchomić wyobraźnię na nowo. Tym razem, za sprawą kunsztu pisarskiego autora, a przede wszystkim za sprawą dotykania stopami opisywanej przestrzeni, przychodziło to dużo łatwiej. Wyobraźnia bez problemu podstawiała w miejsce zrujnowanych budynków obraz funkcjonującego browaru, pałacu czy szkoły pełnej uczniów, a w miejsce porośniętych łąk – cmentarz, kościół czy rynek.
Wycieczki oprowadzał również Paweł Nowak. Człowiek, który o tym miejscu wie wszystko. Miłośnik lokalnej historii i społeczny kustosz Miedzianki. Człowiek, bez którego, jak przyznaje sam Springer, nie powstałaby jego książka, pewnie i sam festiwal. Jest on bowiem jednym z jego pomysłodawców, a w trakcie imprezy pełnił funkcje logistyczno-koordynacyjne. Człowiek wielki, choć prywatnie bardzo skromny i nieprzepadający za światłami jupiterów. Pozostaję pod jego dużym wrażeniem, podziwiam zapał i konsekwencję w tym, co robi.
Reportaże na ołtarze
Spotkania autorskie odbywały się w niesamowitej scenerii – w zabytkowym kościele św. Jana Chrzciciela – w zasadzie jedynym obiekcie mogącym pomieścić tak dużą grupę ludzi. Wszystko za sprawą wielkodusznego proboszcza księdza Piotra, który otworzył kościół na reportaż. Reporterzy niczym kapłani – duchowi pośrednicy między prawdą o jednym człowieku a otwartością innych na jej poznanie odkrywali kulisy swojej pracy. Przypominało mi to trochę rekolekcje z czasów szkoły podstawowej, na których zakonnicy niezwykle interesująco, lekko, z dużą dawką humoru opowiadali o swojej posłudze. Zarówno wtedy, jak i teraz słuchało się tego z olbrzymią ciekawością, chłonęło każde słowo. Nie bez znaczenia pozostaje tu, myślę, właśnie aura tego miejsca.
Jacek Hugo-Bader na swoim zdecydowanie za krótkim spotkaniu poruszył wiele ciekawych wątków. Mówił, czym różni się literatura faktu od tej opartej na faktach, nawiązując tym do kontrowersji, jakie się pojawiły po napisaniu książki Długi film o miłości, opisującej wyprawę po ciała dwóch polskich himalaistów, którzy zginęli podczas zimowej ekspedycji na Broad Peak. Opowiadał o tym, jak cholernie istotny jest szczegół w reportażu i kolekcjonowanie drobnych historyjek, z których później buduje się całą opowieść, i że pytania o ogromnym poziomie ogólności są dla reportera zabójcze. Zaznaczał, że nie potrafi być niewidzialny w swoich książkach i zawsze dąży do tego, aby czytelnik mógł poczuć jego emocje. Mieliśmy okazję posłuchać, do jakich wniosków doszedł Hugo-Bader, pracując przy projekcie „Audyt”, w którym wracał do bohaterów swoich reportaży z pierwszych lat przemian w Polsce, sprawdzając, jak zmieniło się ich życie. Dotarłszy do byłych pracowników PGR-ów, widząc, że praktycznie ich życie wygląda tak samo, dalej wysiadują pod sklepem, przekonał się, że ludzie bezradni wychowują bezradne dzieci, że ta bezradność często jest dziedziczona. Zdradził także kilka rzeczy dotyczących swojego reporterskiego warsztatu, od razu podając przykłady ze swojej pracy. Mówił więc, że szukając bohaterów, nie idzie na grzyby, idzie na kurki, czyli bardzo dokładnie ich profiluje. Radził, by mając dużo czasu, nie siedzieć w hotelu, lecz chodzić po mieście. On osobiście często trafia wtedy na cmentarz, gdzie zawsze znajdzie osoby chętne do rozmów. Natomiast najlepszym sposobem poruszania się dla reportera jest autostop. Każda podwózka może wyłonić kolejnego bohatera, tylko trzeba z nim porozmawiać. Zaznaczał, że to właśnie przypadkowe spotkania są najciekawsze. Raz taki wręcz metafizyczny romans przeżył z przypadkowo poznanym niejakim Jurijem, z którym rozmawiał niemal bez przerwy przez 48 godzin. Jak sam mówi, rozmowa tyle trwała, bo taką pojemność miał rozmówca. Można się zaprzyjaźnić w tak krótkim czasie. Nie długość znajomości ma znaczenie, a jej intensywność – mówił Bader.
Chociaż dla autora Białej gorączki najprzyjemniejsze jest samo zbieranie materiału, zaznaczał, że warsztat pisarski oraz umiejętność budowania opowieści są niesłychanie ważne. Podkreślał: Zgromadzenie przez reportera cegieł na placu budowy o niczym nie świadczy. Można z nich wybudować bunkier lub pałac w stylu rokoko. Tak samo konieczne bywa opowiadanie o sobie, nawet przez wiele godzin, twierdzi Hugo-Bader, jeśli chce się przysłowiowo wypruć flaki z rozmówcy, czyli doszukać się czegoś na dnie jego duszy. Trzeba tym zbudować zaufanie. Mało tego, w Rosji np. niejednokrotnie takiemu momentowi poznawania towarzyszy dość spora dawka wódki. Jak wspominał Hugo-Bader, Rosjanie sprawdzają nawet, czy wypiłeś do dna (a przypomnę, że oni nie używają kieliszeczków 30 ml), twierdząc, że to, co zostaje w kieliszku, to ta złość, która może zaistnieć między ludźmi.
Pozostali również otwarcie opowiadali o swojej pracy, warsztacie, planach. Włodek Nowak, autor słynnej książki Obwód Głowy, wieloletni redaktor naczelny „Dużego Formatu”, chciałby się kiedyś międzypokoleniowo pokłócić o PRL, ponieważ wciąż nie umiemy o tym okresie powiedzieć w jednym zdaniu, że był to zły system, a jednocześnie odegrał modernizacyjną rolę w nadrabianiu strat do Europy. Twierdził, że jego gruntowne zrozumienie, przepracowanie przestanie nas ograniczać, bo dziś młodzi podchodzą do tego powierzchownie i ciągle bezkrytycznie odwołują się do języka tego okresu. Odpowiadając na pytania Filipa Springera, Nowak chwalił mobilność młodych reporterów, podejmowanie przez nich globalnych tematów i brak kompleksów. Usłyszeliśmy także, co przewijało się również przez inne spotkania, o problemach dotyczących autoryzacji tekstów przez bohaterów. W Polsce jest ona faktem, wymogiem, jest wpisana w kodeks etyczny, ale ludzie często, nie zdając sobie z tego sprawy, psują w ten sposób swój wizerunek z dbałością nakreślony przez reportera. Autoryzacja według Włodzimierza Nowaka jest więc nieszczęściem. Mariusz Szczygieł, odnosząc się do tego tematu, przytaczał swoje doświadczenia, w których każda osoba chce wypaść w rozmowie na inteligentniejszą. Jeśli więc czytają w niej swoje prawdziwe słowa, na czym właśnie Szczygłowi zależy, twierdzą, że nie umie pisać. Spotkanie z Mariuszem Szczygłem było niesamowitym doświadczeniem. Szczygieł posiada wyjątkową zdolność kokietowania publiczności. Nie będę jednak szczegółowo opisywał, jak to spotkanie przebiegło, ponieważ można je odtworzyć odwiedzając funpage MiedziankaFest.
Do wywołanego przez Włodzimierza Nowaka tematu PRL w swoich książkach wraca Cezary Łazarewicz, o którym żona mówi, że ma mentalność kury, ponieważ zaszywa się w archiwach i wygrzebuje szczegóły spraw, o których wydaje się wszystkim, że wszystko wiadomo. Podbijając wagę tych drobnych nieścisłości, na które trafia i które są powodem, że podejmuje dany temat, przytoczył lapidarny cytat Małgorzaty Szejnert: Szczegóły są palcami olbrzyma.
To spotkanie również utkwiło mi głęboko w pamięci. Opowiadając o swojej książce Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka, piętnował absurd ówczesnych władz w tuszowaniu tej zbrodni. Słuchając opisu ówczesnej bezradności w zderzeniu z państwem, aż mi skóra ścierpła na plecach. Zarówno wspomniana książka, która została już wielokrotnie nagrodzona w rozmaitych konkursach oraz zapewniła Panu Grzegorzowi nominację do tegorocznej nagrody NIKE (jak się dowiedzieliśmy, trwają też prace nad ekranizacją), jak i napisane przez niego Reportaże z Pomorza znalazły się na górze mojej listy książek do przeczytania w najbliższym czasie.
Na koniec Łazarewicz odniósł się także do tego, jak zmieniła się specyfika pracy reportera. Przyznał, że kiedyś pisał lepsze teksty, bo było na to więcej czasu. Dzisiaj redakcja oczekuje, że dzień po przeprowadzeniu rozmowy otrzyma tekst. Nie ma więc czasu na reaserch, wejście w głąb tematu. Jako anegdotę przytoczył rozmowę z jedną z redakcji. Dużo od Ciebie nie chcemy. Dwa, trzy reportaże tygodniowo. Mówił także, że już w maju tego roku musiał zapowiadać książkę, która jeszcze nie powstała, a nawet udzielił już kilku wywiadów na jej temat.
Ola Lipczak oraz Kamil Bałuk opowiadali o pracy nad swoimi debiutanckimi książkami, które w tym roku ukazały się nakładem wydawnictwa Dowody na Istnienie. Oboje wybrali sobie tematy spoza Polski, Ola w książce Ludzie z placu słońca opisuje bolączki trawiące Hiszpanię pamiętającą czasy dyktatury generała Franco, Kamil w książce Wszystkie dzieci Louisa – holenderską aferę związaną z bankiem spermy i dawcą, który przyczynił się do narodzin około 200 dzieci. Jestem po lekturze obu tych książek. Są to bardzo dojrzale napisane reportaże, które czyta się niemal jednym tchem. Śmiało mogę je zarekomendować. W Miedziance udało mi się porozmawiać z Kamilem o jego wyborach, otwartości oraz zbiegach okoliczności w jego życiu, a zapis tej rozmowy niedługo pojawi się tu na blogu.
Cycuch janowicki
Nie można nie wspomnieć o browarze Jarosława Kądzieli, za którego sprawą tradycje browarnicze po latach wróciły do Miedzianki. Tutaj rano na tarasie, popijając pyszną kawkę, można było napawać się widokiem na Krzyżną Górę i Sokolik, popularnie zwane tu Cycuchami. Wieczorem natomiast w luźnej atmosferze przy smacznym piwku rzemieślniczym (znanym i cenionym przez Dolnoślązaków) nawiązywać nowe znajomości, prowadzić dyskusje o literaturze czy porozmawiać z reporterami. Tutaj nastąpiło otwarcie i przełamanie pierwszych lodów za sprawą teatru improwizowanego Klanyk!, który improwizował na temat usłyszanych chwilę wcześniej fragmentów książek Marcina Kąckiego. Rozgrzewka, jaką zaproponowali na początku (np. masaż pleców sąsiada), pozwoliła się rozluźnić i rozładować napięcie publiczności. Od tej pory już do końca było tylko weselej, a pomysł dołączania do książek zestawu sztućców i ostrzałki do noży powinni chyba sobie zastrzec :-).
W browarze odbyły się także premiery wydawnicze dwóch tytułów bezpośrednio związanych z Miedzianką, czyli komiksu Krzysztofa Masiewicza i Janusza Pawlaka Komisarz Ueberschaer i tajemnica Świętego Benedykta, którego fikcyjna akcja osadzona jest w rzeczywistej przestrzeni Kupferbergu, a także emocjonalnego przewodnika Miedzianka. Przewodnik po mieście, którego nie ma, który został wydany przez wydawnictwo AD REM z Jeleniej Góry. Autor tekstu, przewodnik sudecki Jarosław Szczyżowski, odgrywając główną rolę w wyreżyserowanym przez siebie spektaklu Miedzianka – Przestrzeń czasu, pokazał, że jest człowiekiem o wielu talentach. Swoją drogą nocny spektakl plenerowy był niesamowity. Wielkie uznanie dla wszystkich aktorów, którzy również na co dzień są sudeckimi przewodnikami, a od czasu do czasu występują jako Teatr Korkontoi.
Acha, no jeszcze +5 do lansu :-)
Chciałbym ogromnie podziękować Kasi i Wojtkowi, którzy zgodzili się mnie przygarnąć na te trzy dni w swoim bajkowo położonym gniazdku w Mniszkowie, na samym końcu końca i sprawili, że mogłem czuć się jak u siebie, zaprzyjaźnionej redakcji Wydawnictwa Dolnośląskiego, które przekazało za moim pośrednictwem dwa kartony książek dla biblioteki szkolnej w Janowicach Wielkich, a także poznanemu w Miedziance prawdziwemu smakoszowi dobrej literatury, który na każdym kroku wręcz zawstydzał mnie znajomością treści książek reporterskich – Jakubowi Chorodeńskiemu – za udostępnienie większości zdjęć do tego posta (jak widać nie tylko literatura jest jego pasją) oraz za całą listę poleconych tytułów koniecznych do nadrobienia, co zamierzam uczynić niebawem, bo przecież jesień is comming.