Zakrywanie i odkrywanie (żydowskiego losu) to temat spotkania z Moniką Sznajderman i Mikołajem Grynbergiem, które odbyło się 16 października w ramach Bruno Schulz Festiwal. Prowadzącym spotkanie w Klubie Proza był Jacek Leociak.
Zanim przejdę do relacji ze spotkania, kilka słów o książkach, wokół których toczyła się dyskusja. „Fałszerze pieprzu” Moniki Sznajderman to bardzo osobista opowieść o rodzinie autorki. O żydowskiej rodzinie ze strony ojca oraz polskiej, ziemiańskiej ze strony mamy. To pokazanie dwóch różnych światów osadzonych w tym samym miejscu i czasie. „Rejwach” Mikołaja Grynberga to zbiór opowiadań, opartych jednak na faktach, na rozmowach i korespondencji, który uświadamia czytelnikowi, co znaczy być Żydem we współczesnej Polsce.
Pierwsza część spotkania dotyczyła warsztatu użytego przy pisaniu tych konkretnych książek oraz tego, jak pisać i mówić o Zagładzie. Jacek Leociak pytał, czy w ogóle możliwe jest wyrażenie i opisanie tego doświadczenia, jakim był Holokaust.
Okazuje się, że dla Moniki Sznajderman najtrudniejsze było podjęcie decyzji, czy powinna pisać o swojej polskiej rodzinie. Dlaczego? Ponieważ była to rodzina mająca narodowe poglądy, chcąca Polski wolnej od Żydów, ale z drugiej strony byli to ludzie po ludzku dobrzy, społecznicy działający dla dobra Polski, mający „swoich” Żydów, z którymi na swój sposób się przyjaźnili, a po których w końcu płakali. Autorka zawsze patrzyła na nich oczami dziecka, a pisząc tę książkę musiała wydorośleć i spojrzeć na nich krytycznie. Jednocześnie nie chciała zatracić bliskości, którą wobec nich zawsze czuła. Pisanie o żydowskiej rodzinie, wywoływało z kolei bardzo ambiwalentne uczucia. Z jednej strony ogromny smutek, ponieważ cała rodzina ojca w Polsce, zginęła w czasie wojny. Z drugiej radość, ponieważ Monika Sznajderman, odtwarzając ich przedwojenne losy, dała im drugie życie. Ze zdjęć, zapisków i nielicznych dokumentów utkała opowieść o szczęśliwej, postępowej i zasymilowanej rodzinie, przywracając im pamięć zatartą przez wojnę. Cała książka jest opowiedziana w formie listu do ojca autorki i to był jej (jedyny możliwy, jak sama zaznaczyła) sposób na zmierzenie się z tematem. Ta książka to nie tylko przywrócenie pamięci o zmarłych, to także przywrócenie pamięci żywym.
„To byłeś ty. Ocalałeś jako jedyny z nich wszystkich. Nie mogłeś jednak udźwignąć pamięci. Uniosłeś ledwie okruchy, z których teraz ja próbuję zbudować opowieść.”
Mikołaj Grynberg wyraźnie zaznaczył, że jego najnowsza książka, jest inna od poprzednich. Choć cała jest prawdą, nie spełnia kryterium dokumentu. Przez prawie półtora roku, autor spisywał pojedyncze zdania z rozmów, listów oraz zakamarków pamięci. Stworzył listę „rodników”, z których następnie powstały krótkie, dwu, trzy- stronicowe opowiadania. Teksty skondensowane, w których „jest tylko to, co mnie najbardziej porusza, innych rzeczy tam nie ma”. A pomysł tej książki narodził się jako reakcja na często pojawiające się zdanie, że „dość już gadania o wojnie, o Zagładzie, że minęło ponad 70 lat, a wy nadal to wałkujecie”. Grynberg ma nadzieję, że po przeczytaniu jego książki chociaż część tych ludzi zrozumie, dlaczego.
„Coś mi się dzisiaj wydaje, że łatwiejsze od bycia Żydem jest niebycie Żydem. Mam trochę lat i doświadczeń, chętnie panu opowiem cały ten rejwach”.
Kolejnym tematem poruszonym przez Jacka Leociaka, było słowo na „Ż” (nawiązanie do świetnej książki Marcina Wichy „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”). Dlaczego w dzisiejszych czasach, 70 lat po wojnie, bycie Żydem w Polsce jest ciężarem, wiąże się z obawą, niepewnością i strachem? Dlaczego wielu ludzi zdecydowało się chronić swoje rodziny, nie mówiąc im o żydowskich korzeniach?
Zarówno w domu rodzinnym Moniki Sznajderman, jak i Mikołaja Grynberga, z żydowskich korzeni nie robiło się tajemnicy. Choć Monika Sznajderman wiedziała od wczesnego dzieciństwa, że tata jest Żydem, czuła też podskórnie, że to temat, którego nie powinna drążyć. Że rozmawiając z ojcem, trzeba być ostrożnym. Była jednocześnie przekonana, że w każdej rodzinie jest jakiś Żyd i w każdej jest tylko jedna babcia. Bardziej dramatyczne wspomnienia z dzieciństwa ma Mikołaj Grynberg. Był jedynym dzieckiem z rocznika, które nie szło do komunii i w szkole zaczęło się regularne „polowanie na Żyda”. Było to zdarzenie na tyle traumatyczne, że rodzice zmienili mu szkołę, a gdy młodszy brat przyszedł do pierwszej klasy, pan Mikołaj szybko przeprowadził wywiad z którego wynikało, że aż troje dzieci nie pójdzie do komunii, więc nie ma się czym martwić. Zarówno Grynberg, jak i Sznajderman przyznali, że sytuacja Żydów w ostatnich latach w Polsce niestety się pogorszyła. Wraz z odejściem ostatnich świadków Zagłady następuje metaforyzacja Holokaustu. Mówi się o holokauście drzew, żab, odbierając temu wyrazowi jego pierwotne znaczenie. Nie pomaga także, niestety, obecna polityka historyczna oraz ciche przyzwolenie i brak stygmatyzacji odradzających się ruchów neofaszystowskich.
Zanim prowadzący oddał głos licznie zgromadzonej publiczności, przyznał, że „Fałszerze pieprzu” są dla niego książką jasną, dającą nadzieję. O „Rejwachu” powiedział natomiast, że to najmroczniejsza książka, jaką czytał w ostatnich latach, a jej lektura pozostawia na języku smak ołowiu. Ale nawet w tym mroku, można doszukać się światełka nadziei.
Z wielu pytań zadawanych przez czytelników, pozwolę sobie zacytować tylko jedno, które do tego smutnego w ogólnej wymowie spotkania wniosło odrobinę światła.
– Jak to się stało, że po wojnie tylu Żydów wyjechało do Niemiec?
– Mikołaj Grynberg – Niemcy przegrali wojnę i wtedy byli słabym krajem, a ci Żydzi, którzy tam jechali, byli silni, bo przeżyli. I to byli ci Żydzi, którzy pokonali Hitlera.
Mikołaj Grynberg, psycholog, fotograf. Autor książek „Auschwitz. Co ja tu robię”, „Ocaleni z XX wieku”, „Oskarżam Auschwitz” oraz „Rejwach”.
Jacek Leociak, literaturoznawca, historyk literatury, pracownik Centrum Badań nad Zagładą Żydów.