O utraconych skarbach polskich bibliotek

By 7 lipca 20175 kwietnia, 2018Biblioteki i księgarnie, Książki

Fot. Autor dr Jerzy Kaliszuk opowiada o kulisach 6-letniej pracy nad publikacją Codices deperditi. Średniowieczne rękopisy łacińskie Biblioteki Narodowej utracone w czasie II wojny światowej; tom 1: Dzieje i charakterystyka kolekcji; tom 2: Katalog rękopisów utraconych, cz. 1–2; tom 3: Indeksy. Aneks. Bibliografia, Wrocław: Wrocławskie Towarzystwo Miłośników Historii 2016.

Liczby – próba ogarnięcia tematu

Cztery tomy, 2822 strony, 147 arkuszy, kilka tysięcy przypisów.
Ile to właściwie jest? Dużo, mało, tak sobie?
Pięć wydruków. 14 ryz papieru. Same wydruki przeznaczone do redakcji i korekty ułożone jako wstążka miałyby ponad dwa kilometry.
Wnoszone na czwarte piętro ważyły… dużo.
Oprócz tego PDF-y. Do druku poszły dwunaste wersje plików.
No to dużo czy mało?
Może tak: Kilka lat pracy autora. Miesiące pracy nad redakcją, łamaniem i korektą. Na każdym z tych wydruków tysiące poprawek.
Jak to policzyć, jak w ogóle zacząć liczyć? Co właściwie liczyć?
Czas produkcji książki?
Wiedzę autora i pozostałych zaangażowanych osób?
Koszt wydania?
I po co w ogóle to liczyć? Co tam jest? Po co ten cały trud?

Bohater…

Rękopisy przechowywane w zbiorach Biblioteki Narodowej w Warszawie. A więc moje, twoje, nasze. Wspólne dobro i wspólne dziedzictwo wszystkich nas. Najstarsze z nich starsze nawet od Mieszka Starego.
Gromadzone latami w klasztorach, na Uniwersytecie Krakowskim i w księgozbiorach prywatnych. Przewożone, wymieniane, wypożyczane, kradzione, lepiej lub gorzej chronione przed klęskami wojen, pożarów i myszy. Część przepadła, część ocalała.
Ale były.
W trudnych czasach likwidowania klasztorów przechodziły do rąk prywatnych, kupowane, rekwirowane, kradzione (musiały być naprawdę piękne i cenne). W jeszcze trudniejszych czasach zaborów, otoczone opieką kolekcjonerów i pierwszych bibliotek publicznych, oparły się kolejnym klęskom – i wciąż były.
A potem wywieziono je do Petersburga, zanim ktokolwiek zdążył je dokładnie policzyć, skatalogować i opisać.
Tysiąc kilometrów to bardzo daleko. Utraciliśmy je. Nasz skarb.
Jednak wciąż były.
A jeszcze potem zdarzyło się coś nieprawdopodobnego. Wróciły do Warszawy. Między jedną wojną a drugą, w kraju, który po 123 latach odzyskał niepodległość, komuś przyszło do głowy, że nie ma spraw ważniejszych niż odzyskanie polskich księgozbiorów. I udało się.
Szkoda.

…musi zginąć

Zanim ktokolwiek zdołał sprawdzić i policzyć to, co ocalało, wybuchła wojna. I tę wojnę książki może też by przetrwały, lecz w ostatnim roku wojny przytrafiło się im powstanie warszawskie i spalenie miasta.
Ukryte w piwnicach Biblioteki Krasińskich na Okólniku książki zostały w październiku 1944 r. oblane benzyną i podpalone.
„Przy pierwszym spojrzeniu można było doznać oszałamiającej radości. Ależ tak – chciało się zawołać – zbiory ocalały! Leżały w grubych, równych warstwach […]. Przy dotknięciu warstwy równo ułożonych egzemplarzy już nie rozpadały się, ale znikały. Zbiory zetlały doszczętnie w ogniu, który musiał je trawić wolno przez wiele dni” (Bohdan Korzeniewski).
„Dział, który dla pomieszczenia swoich zasobów wymagał w roku 1939 kilkunastu sal, w dniu opuszczenia Warszawy przez Niemców liczył 142 rękopisy […], na których ustawienie wystarcza dziś kilka półek” (Piotr Bańkowski).

Tak to wygląda (szczerze zachęcam do przeczytania):

http://culture.pl/pl/artykul/urna-w-bibliotece-czyli-jak-sie-pala-ksiazki

Książka o książkach

Codices deperditi. Utracone rękopisy.
O nich właśnie jest ta książka. Autor poświęcił kilka lat badań i pracy, by ustalić, co mieliśmy w zbiorze średniowiecznych rękopisów Biblioteki Narodowej. Sięgnął do wszelkich dostępnych katalogów, opisów, korespondencji, pamiętników. Przestudiował notatki Marii Hornowskiej, badaczki, która przed wojną opisywała zwrócone przez Rosję rękopisy. (Nawiasem mówiąc, i te notatki uchodziły przez długi czas za zaginione, odnalazły się dopiero w latach 80. XX w., a autorka zmarła w tym samym miesiącu, w którym spalono rękopisy). Prześledził poczynania i zapiski kolekcjonerów, bibliotekarzy, książkołapów, bibliofilów, którzy w ciągu wieków mieli te książki w rękach.

W ten sposób powstał opis 1445 średniowiecznych rękopisów z przedwojennego zbioru Biblioteki Narodowej. Nie ma już książek, lecz dzięki mrówczej pracy dawnych badaczy i Jerzego Kaliszuka wiemy, kiedy i gdzie powstały, do kogo należały, kto je czytał, kto, na czym i jak je spisał, ozdobił i oprawił.
Dzięki tym wysiłkom nie powiódł się plan unicestwienia świadectwa polskiej kultury. Nie mamy rękopisów, lecz mamy ich pamięć.
Ta książka musiała powstać.
Jaka szkoda, że ta książka musiała powstać.

Ludzie:

dr Jerzy Kaliszuk – pracownik Instytutu Historii Nauki im. A. i L. Birkenmajerów w Warszawie. Specjalista w dziedzinie kodykologii i paleografii. Członek projektu Manuscripta.pl, którego celem jest skatalogowanie rękopisów średniowiecznych w zbiorach polskich. Pomysłodawca i autor książki.

Sławomir Szyller – zastępca kierownika Zakładu Rękopisów Biblioteki Narodowej, mediewista, kodykolog, znawca średniowiecznych rękopisów. Redaktor i konsultant tekstu.

prof. dr hab. Marek Derwich – założyciel LARHCOR (Laboratoire des Recherches sur l’Histoire des Congregations et Ordres Religieux) w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego (Polska). Kierownik projektu badawczego Dziedzictwo kulturowe po klasztorach skasowanych na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej oraz na Śląsku w XVIII i XIX w.: losy, znaczenie, inwentaryzacja. Wydawca.

Jarosław Danielak – założyciel Agencji Wydawniczej Ad Fontes, grafik i redaktor techniczny z wieloletnim doświadczeniem. Przeprowadził tę książkę od etapu Worda do druku.

Fot. Z redaktorką Marysią Derwich oraz autorem Jerzym Kaliszukiem.

Tekst: Maria Derwich
Fotografie: Radosław Fiedosichin

Zdjęcia powstały w Instytucie Geografii i Rozwoju Regionalnego Uniwersytetu Wrocławskiego,
któremu bardzo dziękuję za udostępnienie swojej wyjątkowej czytelni.