Nasze drogi zeszły się dawno temu w jednym z wrocławskich wydawnictw, gdzie przez kilka lat mieliśmy okazję wspólnie pracować przy wielu publikacjach książkowych zaczynając od prostych książeczek dla dzieci, przygodowych dla młodzieży, przez lektury, poradniki, na przewodnikach turystycznych i encyklopediach kończąc. Dzisiaj Marzena pracuje jako copywriter, ale postanowiła nam przybliżyć swój niezwykle gorący pierwszy tydzień pracy jako kierownik redakcji w wydawnictwie naukowym.
Odbyłem w stolicy ciekawą rozmowę z młodym i bardzo ambitnym autorem, której efektem, mam nadzieję, będzie edukacyjna publikacja dla dzieci. Projekt na pewno doczeka się swojego posta, ale to jeszcze nie jest ten moment. Póki co, nie zapeszając, chciałem króciutko o czym innym – o miejscach.
O jakich? No wiadomo. O miejscach kochających książkę, które odwiedziłem, podczas tego jednodniowego pobytu.
Fot. Autor dr Jerzy Kaliszuk opowiada o kulisach 6-letniej pracy nad publikacją Codices deperditi. Średniowieczne rękopisy łacińskie Biblioteki Narodowej utracone w czasie II wojny światowej; tom 1: Dzieje i charakterystyka kolekcji; tom 2: Katalog rękopisów utraconych, cz. 1–2; tom 3: Indeksy. Aneks. Bibliografia, Wrocław: Wrocławskie Towarzystwo Miłośników Historii 2016.
Liczby – próba ogarnięcia tematu
Cztery tomy, 2822 strony, 147 arkuszy, kilka tysięcy przypisów.
Ile to właściwie jest? Dużo, mało, tak sobie?
Pięć wydruków. 14 ryz papieru. Same wydruki przeznaczone do redakcji i korekty ułożone jako wstążka miałyby ponad dwa kilometry.
Wnoszone na czwarte piętro ważyły… dużo.
Oprócz tego PDF-y. Do druku poszły dwunaste wersje plików.
No to dużo czy mało?
Może tak: Kilka lat pracy autora. Miesiące pracy nad redakcją, łamaniem i korektą. Na każdym z tych wydruków tysiące poprawek.
Jak to policzyć, jak w ogóle zacząć liczyć? Co właściwie liczyć?
Czas produkcji książki?
Wiedzę autora i pozostałych zaangażowanych osób?
Koszt wydania?
I po co w ogóle to liczyć? Co tam jest? Po co ten cały trud?
Nie byłbym sobą, gdybym podczas ostatniej, krótkiej acz intensywnej, wizyty w Madrycie odmówił sobie buszowania po księgarniach. Niby wyjazd nie związany z pracą, ale do półek z książkami ciągnie mnie niezależnie gdzie i po co jadę. W tym krótkim wpisie chciałem wspomnieć szczególnie o dwóch miejscach, które mnie zdobyły. Oba znajdują się w bliskiej okolicy stacji metra TRIBUNAL – kilka minut piechotą wąskimi uliczkami, nafaszerowanymi barami tapas.