Mając na uwadze powyższe, z wielką radością wybrałem się w zeszłą sobotę (16.09) do Klubu Proza na spotkanie z panem Markiem w ramach cyklu „Literatura pod napięciem”. Pretekstem do rozmowy była premiera najnowszej książki Mock. Ludzkie zoo, ale po spotkaniu prowadzonym przez wieloletnią redaktorkę kryminałów Krajewskiego, Karolinę Macios, obiecywałem sobie znacznie więcej niż tylko rozmowę o samej książce. Read More
Nasze drogi zeszły się dawno temu w jednym z wrocławskich wydawnictw, gdzie przez kilka lat mieliśmy okazję wspólnie pracować przy wielu publikacjach książkowych zaczynając od prostych książeczek dla dzieci, przygodowych dla młodzieży, przez lektury, poradniki, na przewodnikach turystycznych i encyklopediach kończąc. Dzisiaj Marzena pracuje jako copywriter, ale postanowiła nam przybliżyć swój niezwykle gorący pierwszy tydzień pracy jako kierownik redakcji w wydawnictwie naukowym.
Odbyłem w stolicy ciekawą rozmowę z młodym i bardzo ambitnym autorem, której efektem, mam nadzieję, będzie edukacyjna publikacja dla dzieci. Projekt na pewno doczeka się swojego posta, ale to jeszcze nie jest ten moment. Póki co, nie zapeszając, chciałem króciutko o czym innym – o miejscach.
O jakich? No wiadomo. O miejscach kochających książkę, które odwiedziłem, podczas tego jednodniowego pobytu.
Fot. Autor dr Jerzy Kaliszuk opowiada o kulisach 6-letniej pracy nad publikacją Codices deperditi. Średniowieczne rękopisy łacińskie Biblioteki Narodowej utracone w czasie II wojny światowej; tom 1: Dzieje i charakterystyka kolekcji; tom 2: Katalog rękopisów utraconych, cz. 1–2; tom 3: Indeksy. Aneks. Bibliografia, Wrocław: Wrocławskie Towarzystwo Miłośników Historii 2016.
Liczby – próba ogarnięcia tematu
Cztery tomy, 2822 strony, 147 arkuszy, kilka tysięcy przypisów.
Ile to właściwie jest? Dużo, mało, tak sobie?
Pięć wydruków. 14 ryz papieru. Same wydruki przeznaczone do redakcji i korekty ułożone jako wstążka miałyby ponad dwa kilometry.
Wnoszone na czwarte piętro ważyły… dużo.
Oprócz tego PDF-y. Do druku poszły dwunaste wersje plików.
No to dużo czy mało?
Może tak: Kilka lat pracy autora. Miesiące pracy nad redakcją, łamaniem i korektą. Na każdym z tych wydruków tysiące poprawek.
Jak to policzyć, jak w ogóle zacząć liczyć? Co właściwie liczyć?
Czas produkcji książki?
Wiedzę autora i pozostałych zaangażowanych osób?
Koszt wydania?
I po co w ogóle to liczyć? Co tam jest? Po co ten cały trud?
Nie byłbym sobą, gdybym podczas ostatniej, krótkiej acz intensywnej, wizyty w Madrycie odmówił sobie buszowania po księgarniach. Niby wyjazd nie związany z pracą, ale do półek z książkami ciągnie mnie niezależnie gdzie i po co jadę. W tym krótkim wpisie chciałem wspomnieć szczególnie o dwóch miejscach, które mnie zdobyły. Oba znajdują się w bliskiej okolicy stacji metra TRIBUNAL – kilka minut piechotą wąskimi uliczkami, nafaszerowanymi barami tapas.
W tym roku na Warszawskich Targach Książki spędziłem tylko jeden dzień. Niefortunnie zdecydowałem się na piątek 19.05. Taką samą decyzję podjął prezydent nie wszystkich Polaków razem z małżonką. Nie będę jednak pisał o chaosie organizacyjnym z tym związanym, o niedoinformowanych stewardach, zdezorientowanych i poirytowanych odwiedzających, o wszechmogących pirotechnikach i borowcach przeszukujących misiowe plecaczki dzieciom. Nie będę pisał, bo to przecież dla naszego bezpieczeństwa. Poza tym jestem przekonany, że to i tak rozleje się wysoką falą w internetach, więc po co.
Ogólnie wciąż uważam, że stadion jest idealnym miejscem na taką imprezę wystawienniczą. Wystawcy mają równe szanse, bo chodząc dookoła ciężko kogoś pominąć, odwiedzający mają dobrze zorganizowane i przestronne strefy do regeneracji i naładowania baterii, spokojne miejsca na rozmowy biznesowe, czy uczestnictwo w panelach dyskusyjnych.
Ruchoma czcionka, kaszta, justunek, nonparel, cicero, linotyp – to słowa, które umierają śmiercią naturalną w zinformatyzowanym świecie. Odchodzą z ostatnimi zecerami i drukarzami typograficznymi, którzy niejednokrotnie zamiłowanie do swojej profesji i słowa drukowanego przypłacili własnym zdrowiem, ponieważ latami pracowali w toksycznych oparach ołowiu powstających przy odlewaniu metalowych czcionek, wyhamowując przyswajanie ich przez organizm jedynie popijanym przy maszynie mlekiem. Paradoksalnie to również i oni, mieli duży wkład w to, że dzisiaj możemy składać książki, gazety, plakaty szybko i w komfortowych warunkach. Sięgając tysiące razy dziennie do kaszt z różnymi stopniami pisma i materiału ślepego przyczyniali się do szybkiego rozpowszechniania również nowinek technologicznych.